Kokos
Administrator
Dołączył: 09 Mar 2006
Posty: 220
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: K.O.P.
|
Wysłany: 12.03.2006 Temat postu: Miś |
|
|
Rodzaj: Film fabularny
Rok: 1980
Premiera: 1981. 05. 04
Gatunek: Komedia, Film obyczajowy
Produkcja: Polska
Dane techniczne: Barwny. 3183 m. 111 min.
Informacje szczegółowe
Reżyseria: Stanisław Bareja
Współpraca reżyserska: Michał Dudziewicz, Stanisław Tym, Agnieszka Arnold, Małgorzata Dobrzyńska
Scenariusz: Stanisław Bareja, Stanisław Tym
Dialogi: Stanisław Bareja, Stanisław Tym
Zdjęcia: Zdzisław Kaczmarek
Współpraca operatorska: Piotr Jaszczuk, Jerzy Tomczuk, Henryk Janas
Scenografia: Halina Dobrowolska
Współpraca scenograficzna: Ryszard Bartczak, Jan Szwagrzyk
Dekoracja wnętrz: Wiesława Chojkowska
Kostiumy: Milena Celińska
Współpraca kostiumograficzna: Irena Iwaniuk
Muzyka: Jerzy Derfel
Dyrygent: Jerzy Derfel
Dźwięk: Michał Żarnecki
Współpraca dźwiękowa: Igor Pogorzelski, Tadeusz Wosiński
Imitator dźwięku: Zygmunt Nowak
Montaż: Krystyna Rutkowska
Współpraca montażowa: Małgorzata Domalik
Charakteryzacja: Iwona Kamińska
Współpraca charakteryzatorska: Maja Gawińska
Materiały archiwalne: Polska Kronika Filmowa
Kierownictwo produkcji: Józef Leszek Sobczyk
Organizacja produkcji: Tomasz Orlikowski, Wojciech Płowik, Halina Cichomska, Józef Jarosz, Danuta Kąkolewska, Krystyna Bochniak
Produkcja: Studio Filmowe (d. Zespół Filmowy) Perspektywa
Laboratorium: Wytwórnia Filmów Dokumentalnych (Warszawa)
Obsada aktorska
Stanisław Tym (2 role: Ryszard Ochódzki, Stanisław Paluch),
Barbara Burska (Irena Ochódzka),
Christine Paul-Podlasky (Aleksandra Kozeł),
Krzysztof Kowalewski (Jan Hochwander),
Bronisław Pawlik (pracownik KS Tęcza),
Ewa Bem (śpiewaczka),
Zofia Czerwińska (Irena),
Cezary Julski (klient w kiosku),
Marian Łącz (inksent),
Stanisław Mikulski (wujek Dobra Rada),
Włodzimierz Nowak (recytator),
Wojciech Pokora (pracownik MO),
Eugeniusz Priwieziencew (milicjant),
Eugeniusz Robaczewski (pracownik MO),
Hanna Skarżanka (sprzątaczka w KS Tęcza),
Stefan Śródka (węglarz),
Jerzy Turek (Jarząbek),
Andrzej Wasilewicz (odprowadzający matkę na lotnisko),
Barbara Winiarska (kioskarka z mięsem),
Jerzy Bończak (Chrostowicz),
Andrzej Fedorowicz (kierowca),
Jan Kociniak (milicjant),
Zofia Merle (przekupka),
Ewa Milde-Prus (żona Zofia),
Ludwik Pak (Dyrman),
Ryszard Pracz (ekipa filmowa),
Edward Rauch (ekipa filmowa),
Marek Siudym (węglarz),
Andrzej Stockinger (palacz),
Janina Traczykówna (kobieta na wsi),
Kazimiera Utrata-Lusztig (kasjerka na Okęciu),
Zenon Wiktorczyk (minister Władek Złotnicki),
Maria Teresa Winiarska (spikerkana Okęciu),
Janusz Zakrzeński (reżyser Bogdan Zagajny),
Stefan Baczyński (tłumacz),
Tadeusz Bartkowiak,
Zbigniew Bartosiewicz (Wesoły Romek),
Włodzimierz Bednarski,
Andrzej Bieniasz,
Andrzej Brzeski,
Zbigniew Buczkowski (pośrednik wynajmujący helikopter),
R Buharowska,
Jacek Bursztynowicz,
Jerzy Cnota (pijak w kotłowni),
Jacek Czyż,
M Domaszewicz,
Jerzy Fijałkowski,
Zofia Grabińska,
Wiesława Gutowska,
Tadeusz Hanusek,
Ewa Janowska,
Halina Jezierska,
Elżbieta Jodłowska (kelnerka w kawiarni),
Michał Juszczakiewicz,
Witold Kałuski (bileter na Okęciu),
Jerzy Karaszkiewicz (sprzedający wejściówki na lotnisku),
Irena Karel (kasjerka na Okęciu),
A Kokozow,
Roman Kosiorkiewicz (ekipa filmowa),
Andrzej Kozak,
Andrzej Kossowicz,
Grażyna Kubicka,
Bogdan Krzywicki,
Jadwiga Kuryluk (matka odprowadzana na lotnisko),
Wiesława Kwaśniewska,
Marian Łącki,
Paweł Łęski,
Leon Łochowski,
Jan Łopuszniak (ksiądz w samochodzie),
Anna Makarska (sekretarka Hochwandera),
Ryszard Markowski,
Jan Mayzel,
Ewa Miller,
M Muskat,
Wiesława Niemyska,
Marek Nowakowski,
Izabella Olejnik,
J Piasecki,
Maciej Pietrzyk (konferansjer),
Andrzej Precigs (aktor w przedstawieniu teatralnym,
Piotr Pręgowski (goniec),
Agata Rzeszewska (stewardessa),
Igor Sawin,
Lech Sołuba (ekipa filmowa),
Tadeusz Somogi (spiker w tv),
Krzysztof Świętochowski,
Andrzej Szenajch,
Jerzy Szmidt,
Zdzisław Szymborski (milicjant),
Konstancja Tulewicz,
Edward Tymiński,
Waldemar Walisiak,
Paweł Wawrzecki (piosenkarz Cwynkar),
Wojciech Wiliński,
I Zahorczyńska,
R Zajączkowski,
Wiktor Zborowski,
Jerzy Złotnicki,
Marian Zych,
Jan Bareja (chłopiec liczący ludzi),
Katarzyna Bareja (sekretarka w komendzie MO),
Stanisław Bareja (pan Jan, właściciel sklepu w Londynie),
Milena Celińska (kostiumolog na planie filmu),
Jerzy Derfel (dyrygent),
Małgorzata Dobrzyńska (sekretarka planu),
Maciej Rayzacher (widz w teatrze pokazujący synowi baleron),
Józef Leszek Sobczyk (ubek śledzący Irenę Ochódzką),
Jerzy Słonka (brygady młodzieżowej),
Janusz Sterniński ("Krakowiak" wręczający paszporty)
Nagrody
1999 Koniec wieku - ankieta "Polityki" 8 miejsce w ankiecie "Najciekawsze filmy polskie XX wieku"
Tomek "Crool" Król:
"O Tym Misiu"
Starsi miłośnicy "Misia", ci bardziej starsi , a ich rodzice z pewnością; pamiętaja czasy, kiedy to w sklepach na półkach leżały tylko półlitrowe butelki z octem a w "mlecznym" można było zjeść gryczaną albo puree z dżemem, bo ze smalcem nie było... Na wszystko były kartki, więc ci, którzy poczuli nagłą potrzebę, zamiast wódki pili... brzozową. W kioskach Ruchu można było nabyć mięso pod postacią "Poradnika speleologicznego" albo "Politechnika". Na korki uliczne nie narzekano, bo nie było benzyny - więc kupowanie samochodu mijało się z celem, a gdy już ktoś miał poloneza to musiał być niezłą "szychą" nie mówiąc już o wołdze, albo jakimś zachodnim automobilu. Tymczasem zwykłemu człowiekowi wystarczała... fura, bo w przypadku kiedy została skradziona, poszkodowanemu na mocy ekstradycji (czyli czegoś extra), trzeba było zwrócić samolot! Istne qui pro quo... Na taras widokowy Pałacu Kultury i Nauki nie można było wieczorem wjechać windą, bo pan minister miał odpoczynek...
Troche przesadziłem ale prawdą jest to, iż każdy kombinował w każdy możliwy sposób, żeby przeżyć w jakichś normalnych warunkach, każdy imał się jakiejkolwiek dodatkowej roboty, nieważne że ta robota mogła być zupełnie inna od tej, której człowiek się całe życie uczył, "Polak potrafi" - jak mówi znane powiedzenie. Tak też robił niejaki Ryszard Ochódzki, prezes "KS Tęcza", w rzeczywistości chachmęt i kombinator. Wpadł na pomysł, żeby wybudować monumentalnego misia ze słomy. Nikt jednak nie wie po co ten miś ma powstać, wiec nikt nie będzie o to pytać. Chodzi o to, by Miś był jak najdroższy, bo póżniej będzie można zrobić protokół zniszczenia na większą sumę, a co za tym idzie, Ochódzki zgarnie więcej dla siebie. Z tego samego powodu za wielkie pieniądze szuka swojego sobowtóra, który rzekomo miałby wystąpić w filmie. Jest to jednak kolejna intryga - razem z Hochwanderem (Kowalewski) chcą zgarnąć więcej pieniędzy od ciotki z Londynu dla Ochódzkiego i jego brata bliźniaka - po to był mu potrzebny sobowtór... W rzeczywistości jednak Rysio "buja" też Hochwandera, bo chce jak najszybciej dostać się do Anglii, by wyciągnąć pieniądze z zagranicznego konta, zanim zrobi to jego była żona...
Trochę to wszystko zawiłe, może nawet trochę bardziej niż "trochę"... Ale taki naprawdę jest "Miś". Trzeba go przetrawić aby dotrzeć do sedna. Kiedy byłem mały, postrzegałem ten film jako dobrą komedię, po jakimś czasie dopiero zauważyłem, że "Miś" przedstawiony jest dwupłaszczyznowo - z jednej strony widzimy dobrą komedię opowiadającą o dziejach niejakiego Ryszarda O., z drugiej dostrzec można poważną problematykę - obraz ówczesnego systemu, charakteryzujący się zakłamaniem, cwaniactwem i głupotą tworzących go ludzi. Bareja i Tym zwinnie łączą te dwie odmienne koncepcje i powstaje świetny film traktujący nieco z przymrużeniem oka o tamtych czasach. Cały film umacnia nas w przeświadczeniu, że tak własnie musi być, że światem rządzą kombinatorzy i nic na to poradzić nie można. Koniec filmu jest jednak optymistyczny - upadek monumentalnego misia jest prognostykiem końca absurdalnej rzeczywistości i nadzieją na poprawę.
Polecam ten film każdemu;
dzieciom - by pośmiały się z zabawnych sytuacji, gagów i zwrotów akcji,
młodzieży - by ujrzała, jak życie kiedyś wyglądało (z przymrużeniem oka)
oraz osobom starszym - by przypomniały sobie lata swojej młodości i śmiały się razem z Bareją i Tymem z groteski ówczesnej rzeczywistości, jaką to groteskę dwóch Stanisławów wykreowało.
Przemysław Piętak:
"Lewe oczko Misia-Rysia"
Niewiele jest w historii polskiej kinematografii filmów, które większość widzów bez zastanowienia określiłaby mianem "kultowy". Jednym z nich jest "Miś" - film, który bez uszczerbku przetrwał próbę czasu, chociaż 20 lat temu krytycy byli innego zdania.
Zainteresowanie prasy towarzyszyło filmowi "Miś" już w momencie jego powstawania. W gazetach z 1980 r. znajdziemy informacje o kręceniu przez ekipę Stanisława Barei kolejnej komedii, podsumowania dotychczasowych dokonań Stanisława Tyma i innych twórców filmu, a nawet bezpośrednie reportarze z planu.
Reżyser Stanisław Bareja wtłoczony w kąt gabinetu kierownika produkcji wciąga brzuch i otrzymawszy sygnał od kierownika planu, że wszystko gra, krzyczy: "Uwaga, zaczynamy" - relacjonuje dla "Sztandaru Młodych" Jan Piasecki. Do gabinetu pana kierownika wpada starszy gość w kraciastej jesionce z bandżo w dłoni. Zaczyna grać i śpiewać "Jestem wesoły Romek". - "Zaraz Panie Romku" - protestuje reżyser Bareja. - "To jest play-back. Pan musi operować ustami tak, żeby na ekranie synchronizowały z nagraną piosenką." - "Panie reżyserze, nie słyszę piosenki" - skarży się naturszczyk. - "Panowie dźwiękowcy, co jest?". Dźwiękowcy wnoszą głośnik do gabinetu i chowają pod stołem. Teraz Pan Romek słyszy własne piosenki, lecz z emocji śpiewa szybciej niż taśma. Potem się zacina. W końcu się sprawdza. - "Kręcimy na ostro" - sugeruje reżyser.
Ekipa filmowa dwoiła się i troiła, by fragmenty scenariusza nie przeciekały na łamy gazet. Potem dowcipy z moich filmów spotykam nawet w "Trybunie Ludu" - żalił się Stanisław Bareja Tadeuszowi Sobolewskiemu z miesięcznika "Film". Jeżeli po filmie, to pół biedy; gorzej, gdy przed ukończeniem. Dlatego wolałbym, żeby nie było cytatów ze scenopisu. Dowcip musi być chroniony jak nazwisko.
Cenzura nie oszczędziła "Misia", podobnie jak to miało miejsce z większością polskich produkcji powstających przed 1981 r. W wywiadzie dla "Filmu" Bareja mówi: Oto lista pokolaudacyjnych poprawek. 38 pozycji. Wycięcia i zmiany w obrazie, w dialogach. Nie mogło być np. zbliżenia polskiej szynki w londyńskim sklepie, choć to nie taka tajemnica, że eksportujemy mięso na Zachód. (...) Nie można było pokazać wiecujących filmowców (...). W sumie zmiany oznaczały usunięcie 700 metrów, czyli jednej czwartej filmu. Czuwano również nad właściwym kształtem scenariusza. Np. mój bohater nie mógł się nazywać Ryszard Nowohucki.
Ostatecznie Stanisław Tym zagrał rolę Ryszarda Ochódzkiego, a film przeleżał na półce prawie rok. Władza tuż po wydarzeniach sierpnia '80 okazała się łaskawsza dla filmowców, a i cenzura zaczęła przymykać oko na ekranowe aluzje do ówczesnej rzeczywistości. Zamiast nożyc cenzorskich do akcji wkroczyły cięte pióra dziennikarzy. Krytyka nie zostawiła na "Misiu" suchej nitki.
To, co ostatecznie oglądać nam przychodzi na ekranie, jest po prostu zwykłą brednią - pisał w "Gazecie Zachodniej" Zdzisław Beryt. No dobrze, brednią nadzianą kilkoma znośnymi black-outami oraz miniskeczami. Ale czy z tego powodu zakalcowata chała przestanie być chałą? Raczej wątpię. Tylko niektórzy krytycy kierowali pod adresem filmu nieco bardziej skonkretyzowane zarzuty. Według Tomasza Hellena z "Faktów": W filmie pojawia się zbyt wiele skeczy rodem z kabaretu. Taki jest wysilony skecz o tekściarzach piszących piosenkę o Trasie Łazienkowskiej, mało również uzasadniony jest, w tym akurat filmie, skecz o pułapce radarowej. W tym ostatnim niezłym pomysłem jest makieta domku jednorodzinnego, ale już rozmowa milicjanta z centralą jest długa, monotonna i niedowcipna. W skeczach tych zresztą dominuje tekst, humor słowny, a nie sytuacja, scena czy obraz. Pod tym względem najgorzej prezentują się dwie sekwencje sprzątaczek budowane na dość trywialnym przedstawieniu ubikacji i jedzenia.
Gwoli sprawiedliwości należy wspomnieć, że sam scenariusz i pomysł na intrygę budowaną wokół wyrwanych z paszportu kartek został dość ciepło przyjęty przez krytykę. Rozwijając fabułę, scenarzyści zademonstrowali jeden świetny pomysł oraz przypomnieli kilka ogranych w komediach sztuczek - ocenia dziennikarz "Faktów". Można im jednak je darować, bo sposób na zdobycie paszportu jest wręcz rewelacyjny - bardziej zawiłej, skomplikowanej i finezyjnej drogi wymarzyć sobie nie można. Miś bowiem nie jest w stanie niczego załatwić wprost, bo to nie zgadza się z jego filozofią życiową. O ile jednak w z pozoru niewinnej fabule dziennikarze nie byli w stanie dopatrzeć się niczego zdrożnego, to niezgodne z linią ideologiczną dowcipy nie mogły już umknąć uwadze czujnych redaktorów. Perypetie przygłupa - prezesa klubu sportowego, pieszczotliwie zwanego Misiem - który cały swój intelekt i zasób podłości był w stanie zużyć w wyścigu do zagranicznego konta, które chce mu wyczyścić małżonka, odsłaniają sporo społecznych, rozszyfrowanych już mechanizmów - peroruje Renata Sas w "Dzienniku Łódzkim". Na trasie do londyńskiego banku wypadnie zajrzeć, jak przebiega akcja milicyjnej służby ruchu, czuwającej nad bezpieczeństwem, popatrzeć, jak też egzystuje minister (eks), któremu świetnie sprawdza się zasada poklepywania wszystkich po ramieniu i styl "równy chłop". Wreszcie, "odbrązowieniu" poddana zostaje twórcza męka filmowca, rodzącego głęboki myślowo film o ostatniej paróweczce jakiegoś hrabiego.
Po dwudziestu latach od daty powstania filmu, widzowie cenią "Misia" głównie ze względu na pojedyncze, genialne sceny, z których dialogi zna się na pamięć i które same w sobie stanowią zamkniętą kompozycję. Łyżki na łańcuchach w obleśnym barze "Apis", kioskarka oferująca klientce wątróbkę jako "Poradnik Speleologiczny" czy trener Jarząbek śpiewający do szafy hymn pochwalny na cześć swojego prezesa - to wszystko sytuacje, które jakkolwiek niezbyt spójnie powiązane z fabułą, dają jednak obraz pewnej całości. Krytycy byli jednak innego zdania. Skecze zebrano razem bez ładu porządkującego, zamieniając "Misia" w rupieciarnię zdartych kawałów. Mozaika mozolnie układana rozsypuje się na wszystkie strony, przechodząc w galimatias kompletny - narzekał w "Panoramie" Jan F. Lewandowski. Są to jednakowoż dowcipy obiegowe i nieświeże, wywołujące zamiast śmiechu uczucie zażenowania. Jeszcze ostrzej potraktowała film Barei Zofia Jaremko z "Walki Młodych", pisząc: "Miś" jest taki, jakby się nim długo bawiło okrutne dziecko. Tu nóżka, tam główka, a i oczko szklane już dawno wydłubane leży gdzieś w kącie.
Nietypowe zakończenie filmu również nie zyskało uznania w oczach oceniających "Misia" dziennikarzy. Ni z tąd, ni zowąd pojawia się wystylizowana na szopkową Matkę Boską pani Ewa Bem i śpiewa, ładnie i rzewnie - pisze Zdzisław Beryt w "Gazecie Zachodniej". Potem ktoś wąsaty coś tam nawija o tradycji. Bardzo serio i z zadęciem. Publiczność pokłada się od śmiechu. Chyba jednak nie zamierzonego przez znakomity duet Tym - Bareja.
Zastanawiające jest, jak opinie dziennikarzy mogą zależeć od otaczającej rzeczywistości i jak współczesne recenzje "Misia" mogą różnić się od tych sprzed 20 lat. Bożena Janicka w miesięczniku "Film" z 1997 r. pisze o tak krytykowanej przez Zdzisława Beryta ostatniej scenie: Bez tego zakończenia film byłby zbiorem odważnych skeczów o PRL-u, odważnych, ostrych, dotykających istoty rzeczy - lecz jednak. Dzieciątko, szopka, kolęda, końcowe słowa wygłoszone wprost do widza przenoszą całość na inną płaszczyznę. Już nie tylko czarna drwina, lecz wołanie o zmianę; w imię czegoś, co nie umarło, żyje, czeka.
Kino Domowe - Magazyn DVD 2/2000
Kazik Staszewski:
"Miś"
Ilekroć przychodzi mi do głowy coś, co roboczo można by nazwać największą historią filmu polskiego, tylekroć od lat wielu na wewnętrznej wizji wyświetlają się od dawien dawna niezmiennie dwa tytuły. Jest to "Ziemia Obiecana" Wajdy i "Miś" nieżyjącego już Stanisława Barei. Z tym, że jeśli ktoś miałby bardzo konsekwentnie żądać ode mnie opowiedzenia się za którąś z tych pozycji, to wskazałbym dzieło Barei. Już słyszę głosy, że nie można porównywać tych obu filmów, bo jakże inne są to rzeczy, ale ja mam taki feler, że uważam porównywanie za dosyć ważny aspekt wyrabiania sobie własnej opinii na temat tego, co się dookoła dzieje i szeroko pojęty "Ogród Sztuki" niby dlaczego miałby w tymże kryterium być jakimkolwiek wyjątkiem? Zupełnie uprawomocnione jest porównanie Lennona i Terfela, Lydona i Hiolskiego Andrzeja na ten przykład czy wreszcie Orsona Wellesa i Ed Wooda jr. Możem troglodytą butami zabłoconymi orającym żyzne pola wiedzy o sztuce, ale tak mam. Coltrane bardziej mi leży niźli Bunin, a "Miś" niż "Ziemnia".
Co szczególnie w tym dziele Barei jest godne podziwu, to niezmiernie precyzyjna intryga opowiedziana z taką maestrią, iż kolejne jej warstwy odkrywa się dopiero w trakcie kolejnych oglądań. Jest to o tyle ciekawe, że Bareja mając niezwykły dar uchwytywania przeróżnych komicznych sytuacji, które jednakowoż były czymś co każdego z nas mogło spotkać z dość dużym prawdopodobieństwem w realiach tzw. komuny, miał spore czasem kłopoty z płynnym opowiedzeniem nawet dość prostej historii. Nie biorę tu na warsztat jego zupełnie wczesnych filmów, które nie mają dla mnie praktycznie żadnej wartości, ale już jego lubiane przeze mnie filmy jak "Poszukiwany, poszukiwana" czy "Nie ma róży bez ognia" kleją się nie zanadto. Chociaż intrygę w zalewie skeczy i gagów da się jako tako śledzić. "Brunet wieczorową porą" to już niejako wyjątkowo niespójna opowiastka, która i tak się rozmywa, aby zamienić się w połowie gdzieś czasu ekranowego w gonitwę Kowalewskiego Krzysztofa za Pokorą Wojciechem.
Pierwszym sygnałem poprawy jest oczywiście "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz", chociaż nie, źle!, wróć!! W tym przypadku nie ma czegoś takiego, jak nagły przeskok z mierności w rejony bliskie absolutowi właściwie. Jeśli zaczerpnąć by z nomenklatury biblijnej, to skoro "Miś" jest Jezusem, to "Co mi zrobisz..." jest Janem Chrzcicielem. Pewnie ten i ów zbulwersuje się takim porównaniem i za obrazoburcę mnie mieć będzie (pewnikiem nie pierwszy to raz i nie ostatni), to jednakowoż w tej danej chwili i w tym miejscu wydało mi się ono nadzwyczaj adekwatne. A jak mawiał Zenek z naprzeciwka trzeba "Carpe diem", ino że w innym kontekście tego zwrotu używał, to znaczy gdy miał ochotę na zakąskę w postaci karpia, bo jak wielki Julian rzekł - "carpe diem" oznacza nie mniej ni więcej jak tylko "zjem karpia".
Niestety, nie pamiętam, czy film ów był pierwszym dziełem spółki Tym - Bareja, ale był pierwszym, który na zawsze będę pamiętać i oglądać przynajmniej dwa, trzy razy w roku. Właściwie jest równie dobry jak jego następca, ale następcę wolę. Już właściwie sam nie mam pojęcia czemu, ale oba te filmy dowiodły, że spółka Tym - Bareja to był tandem stulecia w polskiej kinematografii, aczkolwiek chyba nie jest ona (ta kinematografia nasza) tyle lat stara. Późniejsze dzieła obu Wielkich były bladym cieniem jeno - w przypadku pana Stanisława "Alternatywy 4" i totalnie żenujący "Zmiennicy", w przypadku pana Stanisława the second mało udane "Rozmowy kontrolowane" w tym przypadku aż bije z ekranu, że Tym z Chęcińskim, co jak co, ale bez słów to się nie rozumieli. Takie mentalne porozumienie musiało zaistnieć w przypadku "Misia", ponieważ nie wyobrażam sobie po prostu jak w inny sposob trafić można by było na równie wysokie poziomy genialności - kurka siwa, co ja wyplatam? - tak jakby mogły istnieć niskie poziomy genialności.
Inna sprawa to kolejny cud z tym filmem związany - żaden, ale to literalnie i absolutnie żaden aktor występujący w tym obrazie nie zagrał źle czy dostatecznie, a niechaj tam - nawet dobrze! Zaprawdę powiadam wam, wszyscy zdali ten trudny egzamin celująco, każdy najdrobniejszy chociażby epizod zagrany jest zasadniczo po mistrzowsku i co ciekawe dotyczy to w równym stopniu aktorów, których uważałem za dobrych, jak i tych, których za aktorów w ogóle nie uważałem. Pominę nazwiska przedstawicieli grup obu, by środowiska nie antagonizować, bo odkąd w szkole podstawowej doprowadziłem do regularnej bitwy pomiędzy zwolennikami "Budki Suflera" i SBB, odtąd ważę swe wypowiedzi (zwłaszcza w temacie prywatyzacji Miedzi). Niemniej duet mistrzów naszych dokonał w "Misiu" (choć w poprzedniku zasadniczo też) rzeczy wydawałoby się niemożliwej - poprowadził sporą, a nawet sporo sporą grupę naszych aktorów w rejony wydawałoby się dla wielu z nich niedostępne.
W towarzystwie, a raczej paru towarzystwach, w jakich mi dane się było obracać, wiele wyrażeń z obu filmów (ale chcąc być w zgodzie z prawdą - z miedwiedia przede wszystkim) znalazło ciepłe miejsce w języku codziennym, co też moim skromnym zdaniem świadczy o nietuzinkowości dzieł owych. Niemalże każde picie, palenie czy innego rodzaju wyczyny o proweniencji szeroko pojętej imprezowości, zaczynaliśmy hasłem "Można zaczynać", "Pani kierowniczko - Ja ciągle palę", "Jem przecież", "Jestem wesoły Romek", "Przyszłem wcześniej, gdyż nie miałem co robić", "To był paszport" i teraz Drodzy Państwo zdałem sobie sprawę z bezsensu i jałowości wymieniania cytatów z "Misia", bo zasadniczo tenże wszedł w niczym nieograniczonej całości w nasze życie codzienne, a to się zdarza niezmiernie rzadko i dotyczy tylko i wyłącznie szczerego złota. Na kolana!!!
Post został pochwalony 0 razy
|
|